Często udowadniałem, że nie jestem wielbłądem
O tym, czy lepiej być ministrem czy adwokatem, o niedokończonych reformach i planach zawodowych opowiada Zbigniew Ćwiąkalski, były minister sprawiedliwości
Rz: Co pan czuł, kiedy kilka dni temu czytał przeprosiny Jerzego Urbana za podanie nieprawdziwej informacji o pańskim spotkaniu z Henrykiem Stokłosą? Było drukowane w największych dziennikach.
Zbigniew Ćwiąkalski: Satysfakcję, sporą satysfakcję. Oba teksty bardzo we mnie uderzyły. Kiedy się ukazały, uświadomiłem sobie, że skala ludzkiej podłości może być ogromna. Pamiętam, co robiłem w tamtych dniach. Mogłem to bez trudu udowodnić. Nic się w tych tekstach nie zgadzało. Wiedziałem, że nie odpuszczę.
I to w odwecie za kłamstwo wybrał pan tak duży format przeprosin i najgrubszą z możliwych czcionek?
Kłamstwa zajmowały dwukrotnie całą powierzchnię pierwszej strony, więc przeprosiny powinny rzucać się w oczy i zajmować nie mniej miejsca. Nie może być tak, że przeprosiny drukowane są gdzieś w środku małym drukiem. Powinny dotrzeć do nie mniejszego kręgu osób niż oszczerstwa.
A gdyby chodziło o inne nazwisko gospodarza, mniej znane albo wręcz wcale nieznane?
Nie mam w zwyczaju przyjaźnić się ze swoimi klientami. Nigdy tego nie robiłem, choć zdarzali się wśród nich ciekawi ludzie. Bycie obrońcą to mój zawód – wybrałem go świadomie. To też rodzinna tradycja. Tak jak ksiądz spowiada podejrzanych, oskarżonych, skazanych, sklepikarz sprzedaje im mleko, a lekarz leczy – tak ja ich bronię. To cała filozofia. Ważne, by to, co się robi, robiło się...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta