Homokariera Marka Hłaski
Nikt nie budzi w człowieku takiej złości i pogardy, jak idole młodości, którzy zawiedli. W czasach licealnych pisarstwo Marka Hłaski – dostępne wtedy nieraz w wydaniach podziemnych, co może jest dla mnie jakąś okolicznością łagodzącą – wydawało mi się objawieniem.
Wyznałem zresztą ten podziw dla niego na skrzydełku okładki swojej pierwszej książki. Dopiero z czasem i z oczytaniem przyszła świadomość, że proza Hłaski jest efekciarska, płytka i pusta, a i co do samego pisarza, który tak zręcznie ufryzował i udrapował swą legendę, trzeba się zgodzić z bezlitosną diagnozą Andrzeja Bobkowskiego: „tchórz, gówniarz i pozer”. Dziś nie mogę w ogóle pojąć, jak mogłem kiedyś szanować faceta, który rozjaśniał sobie włosy perhydrolem.
∑
Mimo wszystko sięgnąłem po wznowioną właśnie książkę Barbary Stanisławczyk „Miłosne gry Marka Hłaski” – może niepotrzebnie, bo znalazłem w niej dodatkowe powody, by gardzić dawnym idolem. A może potrzebnie, bo na przykładzie tej biografii dotknęła autorka...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta