Cztery sposoby na kominówkę
Ustawa kominowa wyzwala inwencję jak mało która. Podstawowy dylemat, z którym borykają się politycy i władze spółek, brzmi: który wariant jej obejścia wybrać
Ustawa kominowa – ta zabawa w kotka i myszkę trwa już dziesięć lat. Zrodziła się z dobrych intencji – chodziło o to, by zapobiec przypadkom powoływania do zarządów i rad nadzorczych spółek z większościowym udziałem Skarbu Państwa postaci, które traktowały nominacje wyłącznie jako sposób na podreperowanie swojego budżetu i rezygnowały po kilku miesiącach, pobierając sowite odprawy.
Przypadki, częste w początkach rządu AWS, nagłaśniały media, tworząc nieprzyjazny klimat. Trzeba było coś z tym zrobić. W błyskawicznym tempie, z pięciu różnych projektów ustaw „o wynagradzaniu osób kierujących niektórymi podmiotami prawnymi”, sposobem doktora Frankensteina sklejono jedną i przegłosowano. Porównanie z literackim monstrum nie jest retorycznym zabiegiem: ustawa, podobnie jak potraktowany prądem potwór, zaczęła żyć własnym życiem, jednak w sposób zgoła odmienny od woli jej twórców.
Metoda pierwsza: na ubezpieczenie
W ferworze prac – jak wspominają prawnicy – żaden z posłów nie zauważył, że pierwszy wyłom w przepisach ograniczających wysokość płac państwowych menedżerów zrobił Senat. To słynny dziś, bo zastosowany niedawno wobec PZU, artykuł 3.2 uwalniający od „kominów” członków zarządu, którzy założą własną działalność gospodarczą, a spółka zawrze z nimi umowę o zarządzanie. To...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta