Przeżyć, przeczytać, przemyśleć
Z Vincentem Casselem rozmawia Barbara Hollender
Rz: Czy to prawda, że zaczął pan grać czarne charaktery, żeby uciec od wizerunku własnego ojca Jeana-Pierre’a Cassela?
Vincent Cassel: Coś w tym jest, bo on lubił grywać lekkie role. Nazywano go nawet francuskim Fredem
Astaire’em. Nie chciałem pracować w jego cieniu, więc wybierałem najbardziej mroczne postacie, jakie mi proponowano. Mój brat reagował podobnie: został ostrym raperem.
Różniło was z ojcem i to, że on w dramatycznych rolach występował u wielkich artystów: Renoira, Bunuela, Chabrola, Altmana, Loseya, tymczasem pan zawsze lubił współpracować z młodymi reżyserami.
Stale mnie upominał, że powinienem zostawić tych swoich debiutantów i zacząć grać u najlepszych. Strasznie mnie to denerwowało. Odpowiadałem mu, że „ci moi debiutanci” niedługo będą tak dobrzy, że będzie zabiegał, by go zatrudnili.
Ta wiara w młodych artystów została panu do dziś. Ostatnio zagrał pan w dwuczęściowym filmie mało doświadczonego reżysera Jeana-Francois Richeta „Wróg publiczny numer jeden”. Ta opowieść o kryminaliście napadającym na banki i sklepy jubilerskie, porywającym ludzi, o mordercy, który w swojej autobiografii przyznał się do ponad 40 zbrodni – stała się we Francji wielkim przebojem kasowym. Młodzi ludzie zaczęli nosić T-shirty z podobizną Jacques’a Mesrine’a. Czy pana to trochę nie niepokoi?
Nie. Myśli pani, że...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta