Ani kroku poza rządowy szereg
Bronisław Komorowski nie ma odwagi albo interesu, aby odgrywać rolę samodzielnego podmiotu. Dlaczego dawni politycy Unii Wolności mieliby go popychać do awantury? Wszak ich samych dopiero co wydobyto z politycznego niebytu – pisze publicysta „Rzeczpospolitej”
Bronisław Komorowski był od dawna klasyfikowany jako najwierniejszy kontynuator tradycji Unii Wolności (a może nawet Unii Demokratycznej) spośród polityków Platformy Obywatelskiej. Jako dowód na to przytaczano znamienny fakt. Podczas ostatniej kampanii prezydenckiej, znalazłszy się na zlocie swoich zwolenników w warszawskich Łazienkach, Komorowski miał być zachwycony gromkimi i bardzo agresywnymi wystąpieniami popierających go intelektualistów i artystów w typie Andrzeja Wajdy czy Władysława Bartoszewskiego.
Rasowy unita
Ten zachwyt kontrastował z widocznym na twarzy (ale też ujawnianym później w poufnych przeciekach) sceptycyzmem Donalda Tuska wobec tego spektaklu. Chodzi o to, że środowiska obu Unii z wielkim przekonaniem i szczerze głosiły zawsze ideę pokoju społecznego ponad najrozmaitszymi podziałami, ale równocześnie demonstrowały swoje niezłomne poczucie wyższości nad całą resztą niedostatecznie wyedukowanego społeczeństwa. Tusk potrafi instynktownie unikać tego typu tonu (choć, dodajmy, nie zawsze). Komorowskiemu on najwyraźniej nie przeszkadza.
To pewien paradoks, bo przecież Komorowski opuścił unijny pokład ponad trzy lata przed Tuskiem – na początku 1997 roku. Uległ wówczas pokusie szukania bardziej prawicowej tożsamości, wyraźnie pod wpływem młodszego, ale bardziej asertywnego Jana Rokity. Niemniej już w czasach rozkwitu PO...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta