Graj, klezmerze, graj
Tworzą swojski rynek estradowy. Ludzie ich kochają i nie przeszkadza im estetyka kiczu
Mówią o nich różnie, zwykle z nutką pogardy: szansoniści, klezmerzy, kotleciarze, chałturnicy. Ale oni się nie obrażają.
– To zwykle skromni, bardzo pracowici ludzie, często wykształceni muzycy, którzy cieszą się tym, że dają ludziom możliwość dobrej zabawy bez zadęcia i drenażu kieszeni – mówi Tadeusz Banko, współwłaściciel agencji imprez artystycznych Menager z Chorzowa. – Kiedy w Warszawie występują Doda czy Piasek, to gdzieś na małomiasteczkowym rynku Acapulco, Natasha czy Ramolsi.
Grają wszystko: od disco polo przez pieśni biesiadne po przeróbki hitów gwiazd popu. Do kotleta w knajpach z dancingiem, na weselach, studniówkach, festynach, firmowych imprezach, w dyskotekach, a nawet w kościołach. Karnawał to dla nich czas żniw. A w tym roku będzie wyjątkowo długi, zakończy się dopiero 8 marca.
Jak Abba czy Britney
Banko twierdzi, że ludzie wciąż kochają takie występy: – Bo to granie na żywo. Bo można się bawić przy piosenkach, których w radiu już się nie usłyszy. Bo artyści z „drugiego obiegu” nigdy nie lekceważą publiczności i dają z siebie wszystko.
Zarabiają od 1,5 do 5 tys. zł za występ. W porównaniu z liczonymi w minimum dziesiątkach tysięcy złotych gażach gwiazd estrady to grosze.
– Tymczasem np. wokalista zespołu Princess nie tylko wygląda jak Freddy Mercury, ale i śpiewa jak on – śmieje się...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta