Jałmużna nie parzy
Pojęcia jałmużny nie powinno się sprowadzać do litościwego rzucania ochłapów ludziom ubogim. Zysk z niej ma również ten, który ją daje – pisze publicysta.
W polemice toczonej na przełomie ubiegłego i tego roku na łamach „Rzeczpospolitej" między jej redaktorem naczelnym Bogusławem Chrabotą a wiceministrem rodziny, pracy i polityki społecznej Bartoszem Marczukiem przykuwa uwagę słowo „jałmużna". Sposób, w jaki obaj polemiści je rozumieją, i kontekst, w jakim go używają, budzi niepokój. Jest jednym z wielu znaków, że sens jałmużny w dzisiejszej Polsce ulega zatarciu, a samo pojęcie traci swe pierwotne znaczenie, stając się stopniowo zaprzeczeniem jego pierwotnej treści.
To niedobrze. Jest to szczególnie przykre w kraju, w którym chrześcijanie – przynajmniej deklaratywnie – stanowią zdecydowaną większość. Jezus w Kazaniu na górze, wskazywanym często jako programowe dla Jego wyznawców, jałmużnę wymienił jako pierwszy (obok modlitwy i postu) element kształtowania postawy duchowej zgodnej z Jego nauczaniem.
Zarówno redaktor Chrabota, jak i minister Marczuk używają słowa „jałmużna" jako pojęcia nacechowanego negatywnie. „Czy stać nas na to, że za tę niemal jałmużnę ryzykuje się dezaktywację zawodową kobiet?" – pyta naczelny „Rzeczpospolitej" i wylicza, że „500 złotych dla wychowującej dwójkę dzieci pary gdzieś z obrzeży wielkich miast, której wspólny dochód wynosi około 2000 złotych, stanowi naprawdę niewiele więcej niż jałmużna", dodając śmiało „nie...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta