Sąd Najwyższy wszedł w drogę rządzącym
O tym, co oznacza wydana w środę uchwała Sądu Najwyższego w sprawie prawa łaski i jakie konsekwencje niesie ze sobą, mówi Agacie Łukaszewicz profesor, konstytucjonalista z Uniwersytetu Warszawskiego.
Rz: Panie profesorze, nie milkną echa środowej uchwały Sądu Najwyższego w sprawie prawa łaski. Ten uznał, że o ułaskawieniu można mówić dopiero wtedy, kiedy dojdzie do prawomocnego skazania. Jeśli jednak do aktu łaski dojdzie wcześniej, to pozostaje on nieważny – uznał SN. Wszyscy czekali na ten wyrok. Co zrobi Sąd Najwyższy – zastanawiało się wielu. Teraz, kiedy uchwała jest już znana, pojawiają się głosy, że SN nie miał prawa zabierać głosu w tej sprawie, bowiem wypowiadał się w sprawie prerogatyw prezydenta, a do tego nie ma prawa. Pana zdaniem Sąd Najwyższy mógł wydać taką uchwałę czy nie?
Marcin Matczak: Oczywiście, że miał prawo, wręcz obowiązek. Proszę zauważyć, że sąd nie wypowiadał się w sprawie prerogatyw prezydenta, tylko zabierał głos w konkretnej sprawie. I robił to nie sam z siebie, tylko o rozstrzygnięcie sprawy zwrócił się do niego trzyosobowy skład sędziowski także SN. Ten nabrał wątpliwości przy rozpatrywaniu kasacji pełnomocników pokrzywdzonych. SN w składzie siedmioosobowym nie miał innego wyjścia, niż wątpliwości rozstrzygnąć.
Czyli SN nie wszedł w kompetencje prezydenta? Bo takie głosy też się pojawiły.
Absolutnie. Jeśli już ktoś wszedł w czyjeś kompetencje, to raczej prezydent w kompetencje sądu, poprzez skorzystanie z prawa łaski przed wydaniem prawomocnego wyroku przez ten sąd. Jak stwierdził SN, powstrzymanie się prezydenta...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta