Jurorom brakuje nagród
O gdyńskim festiwalu dziennikarze piszą „święto kina". Brzmi jak frazes, ale tak to jest.
Barbara Hollender
Tych sześć wrześniowych dni to czas oglądania filmów, dyskutowania o nich. Wielka promocja rodzimych filmów.
Na wybrzeże co roku zjeżdża około 2000 profesjonalistów, przy festiwalu akredytuje się też około 200 dziennikarzy, wśród nich krytycy z najważniejszych pism branżowych świata, m.in. „Variety" czy „Screen International".
Po coś te filmy zrobili?
Filmowcy pierwszy raz przyjechali na Wybrzeże w 1974 roku. Wtedy do Sopotu. Potem impreza przeniosła się do Gdańska, a wreszcie do Gdyni. Tak jak nad Polską, przetoczyły się nad nią rozmaite burze. Były lata lepsze i gorsze. Złote Lwy wędrowały do mistrzów i debiutantów. Rodziły się gwiazdy, zmieniały pokolenia artystów.
To tutaj fetowano Andrzeja Wajdę, Jerzego Antczaka, Janusza Majewskiego, Jerzego Kawalerowicza, Stanisława Różewicza, Kazimierza Kutza i tylu innych wspaniałych twórców, którzy na zawsze zapisali się w historii polskiego kina. Tu w drugiej połowie lat 70. wybuchło kino...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta