Heroizm i hekatomba
Powstanie warszawskie było i pozostanie przedmiotem gorącego sporu. Tak właśnie powinno być. Zgoda wokół rzeczy tak strasznej i wielkiej mogłaby być tylko wyrazem bezmyślności lub zmowy – pisze filozof.
Nasza pamięć o powstaniu warszawskim w zastanawiający sposób odzwierciedla jego przebieg. Zaczyna się od tąpnięcia, kończy cicho, niezauważenie. Eksplozja pamięci następuje 1 sierpnia. Co roku, punktualnie o 17.00, czas rozpada się, przestaje biec swoim normalnym rytmem. Warszawiacy przystają, zatrzymują samochody, trąbią klaksonami. W całym mieście słychać wyjące syreny. O wydarzeniach z 1944 roku przypominają nam tego dnia specjalne dodatki do wysokonakładowych gazet, serwisy informacyjne, liczne imprezy okolicznościowe. Moment powstańczego zrywu zostaje uczczony na współczesnej agorze. Przez moment czujemy się lepsi, zapominamy o codziennych sporach. Jesteśmy przecież (tak chcemy, tak lubimy o sobie myśleć) narodem bohaterów.
Sześćdziesiąt trzy dni później – w rocznicę upadku powstania – panuje wokół niego dziwna cisza. 2 października to dzień jak każdy inny. Nic nie wytrąca wtedy Polaków z kołowrotu codziennych spraw. A powinno. Bo powstanie warszawskie to nie tylko wspaniała erupcja wolności, którą (słusznie) upamiętniamy 1 sierpnia. To również jego gorzki epilog. A także wszystko, co wypełnia te naraz wspaniałe i straszne sześćdziesiąt trzy doby.
Uśmiechnięty chłopczyk i zgliszcza miasta
Przy wejściu do jednej ze szkół podstawowych na warszawskim Żoliborzu widnieje charakterystyczny mural. Do przechodniów uśmiecha się...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta