Fałszywa etykieta
Suwerenistyczna koncepcja prerogatywy prezydenckiej jest konstytucyjnie nie do przyjęcia. A historycznie – przestarzała.
Publicystyczne rozumienie „prerogatywy prezydenckiej” jako aktu całkowicie swobodnego uznania, niczym nieskrępowanego ani ograniczonego i niepodlegającego niczyjej kontroli zdominowało dyskusję w Polsce. Przypomnijmy ułaskawienia osoby, wobec której nie wydano (jeszcze) wyroku i prezydent – wedle jego słów – od tego obowiązku „uwolnił wymiar sprawiedliwości”. Albo latami uwięzione w belwederskiej zamrażarce nominacje (sędziowskie, profesorskie). A dodatkowo koncepcja ta służy usprawiedliwieniu sanacji błędów, które mogą wydarzyć się „po drodze”, aż do podpisu prezydenckiego, kończącego łańcuch zdarzeń prowadzących do powołania. Magiczna formuła: „wszak to prerogatywa”, ma wystarczyć jako uzasadnienie i legitymizacja. Czy to jednak nie klucz nazbyt uniwersalny?
Mechanizm równowagi chwiejnej
Najwcześniej ujawnionym objawem kryzysu praworządności, jakiego doświadczamy, jest to, co odnosi się do sądów i sędziów, ich niezależności i niezawisłości. Problem leży jednak głębiej, a kryzys rozlewa szerzej.
Wprowadzając do konstytucji zasadę (ustrój Rzeczpospolitej opiera się na trójpodziale władz i ich równoważeniu – art. 10), fundamentem uczyniono nie statyczną zasadę, lecz mechanizm chwiejnej równowagi. Podział władz wręcz to zakłada, jako że to podział, kontrola i równoważenie. Równowaga wyklucza supremację...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta