Kowboje znów wracają do łask
Wiele razy ogłaszano zmierzch filmów o Dzikim Zachodzie. Jednak nie da się ich pogrzebać. Westerny są ponadczasowymi opowieściami o moralności
Wizerunek twardego rewolwerowca jest nieśmiertelny. Nadał historii Stanów Zjednoczonych mityczny wymiar. Dzięki niemu pierwsi osadnicy, którzy byli pastuchami poganiającymi krowy, zamienili się w kinie w dziarskich ranczerów.
Narodziny gatunku
Western wkroczył na duży ekran na początku XX wieku. Wywodził się z tanich czytadeł za 10 centów, w których przede wszystkim liczyła się męska przygoda. W dojrzałe kino przeobraził się dzięki charyzmatycznym aktorom i świetnie znającym swój warsztat reżyserom. Początki świetności gatunku to era Johna Wayne’a, który w roli kowboja występował od lat 30. Ostatecznie unieśmiertelniły go filmy Johna Forda i „Rio Bravo” Howarda Hawksa. Gdy Wayne stawał się ikoną, obrazy o Dzikim Zachodzie wkroczyły w swój złoty okres w latach 50. Nowy nurt westernu psychologicznego umocnił sławę Gary’ego Coopera, który „W samo południe” (1952) sam walczył przeciw wszystkim.
Western nie chce umrzeć
Trzy razy wróżono westernowi śmierć. Po raz pierwszy miał się skończyć w latach 60., gdy był już...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta