Mecz w Chorzowie może nas wprowadzić do Europy
Jeszcze nigdy finały mistrzostw Europy nie były tak blisko. Polaków dzieli od nich 90 minut gry na zasypanym śniegiem Stadionie Śląskim. Żeby awansować już w sobotę, muszą wygrać, bo potknięcia rywali są tym razem mało prawdopodobne
Teoretycznie to tylko pierwsza piłka meczowa. Jeśli nie uda się wygrać, zostanie jeszcze jedna, w środę w Belgradzie. Tam wystarczy remis, ale mecz z Serbami jakby dla piłkarzy nie istniał. Nie chcą nawet o nim rozmawiać, machają ręką w połowie pytania.
Nikt nie wyobraża sobie, żeby trzeba było czekać jeszcze cztery dni i ryzykować tak wiele. Zakrętów w tych eliminacjach mieli już pod dostatkiem, mniej lub bardziej ostrych: w Bydgoszczy, Baku, Erewanie, Lizbonie, w Warszawie w meczu z Kazachstanem. Wyszli z nich wszystkich jako lider grupy A i nawet nie dopuszczają myśli, że mogliby to wszystko zmarnować.Zgrupowanie we Wronkach było ciche i poważne jak rzadko.
Piłkarze chcieli pokazać Leo Beenhakkerowi, jak bardzo są skoncentrowani, a on szukał sposobów, by skrócić im odliczanie do meczu. W piątek miał już łatwiejsze zadanie. Rano wyjazd z Wronek do Poznania, potem lot do Katowic, podróż do hotelu w Tychach i wreszcie wieczorny trening na Stadionie Śląskim. Żadnych poważnych zajęć, tylko przyzwyczajenie się do murawy, jak zwykle u Beenhakkera. Potem powrót do hotelu i oczekiwanie na poranne ogłoszenie składu w dniu meczu. Trener zna go już dzień wcześniej, piłkarze się domyślają, bo zawsze grają ci, którzy byli w pierwszym zespole podczas ostatniego treningu taktycznego, ale rytuał jest ważny. Zwłaszcza przed takim meczem. W sobotę około 22.15 drużyna Beenhakkera może znaleźć się...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta