Sandałki z hebanu
W lutym 1980 roku zostałem ojcem. Córka okazała się dzieckiem bezmlecznym, na szczęście nie bezglutenowym. Ale i tak wesoło nie było. Jadała wyłącznie wysoce obrzydliwą mieszankę nazywającą się Prosobee.
Do czasu kupowałem ją w aptece przy Instytucie Matki i Dziecka, gdzie – szczęśliwym trafem – pracowała matka mojego kolegi. Ale i jej możliwości okazały się niewystarczające, gdy z magazynu dotarła do niej zwięzła informacja: „Wyszło”.
Pomogła jedna kuzynka – lekarka, ogałacając aptekę przyszpitalną w miejscowości, w której pracowała, pomogła druga – przysyłając Prosobee z Kanady, teść uruchomił znajomego w Belgii.
Po „przejściowych” zawirowaniach sojowy specyfik pojawił się znów w polskich aptekach. Dziecko przetrwało, mleka wprawdzie nie trawiło dalej, ale przyswajało coraz więcej pokarmów. Na przykład takie bobofruty. Można było na nie natrafić na ulicy. Nie było szans, by transport tych soczków dotarł do sklepu, zbywano je tak, jak w centrum Warszawy, przy Brackiej – wprost z samochodu. Można było kupić jedną zgrzewkę, nie więcej. Sprzedaż trwała na ogół nie dłużej niż pół godziny i nigdy nie było wiadomo, kiedy i gdzie nastąpi.
Polubiłem w owe dni dzielny naród kubański. Nie dość tego, że przysyłał nam pastewne pomarańcze i grejpfruty, z których dawało się wycisnąć ze dwie łyżeczki soku, to jeszcze od czasu do czasu podrzucał cieszące się zasłużoną sławą, pakowane odwrotnie,...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta