Prezydenckie awantury na 24 fajerki
Lech Kaczyński, jak zły uczeń w szkole, skutecznie obniżył nasze oczekiwania względem siebie. Już nie domagamy się od niego, żeby był naprawdę odpowiedzialną głową państwa – pisze publicysta
Teza Joanny Lichockiej („Dziurawy frak ministra Sikorskiego”, „Rz”1.02.2008), że to szef MSZ Radosław Sikorski poluje na kości prezydenta Lecha Kaczyńskiego, jest publicystycznie prowokująca, ale trudno potraktować ją poważnie. Wystarczy zestawić wydarzenia ostatnich trzech miesięcy, by wyraźnie zobaczyć, kto w tej nieszczęsnej konfrontacji jest stroną atakującą, a kto po prostu szuka sposobu, by bronić polskiej racji stanu, godności pełnionego przez siebie urzędu i, na koniec, własnej reputacji. To po prostu bije w oczy.
Związane ręce ministra
Zanim odświeżymy sobie pamięć i omówimy twarde fakty, zauważmy, że ministrowi trudno się bronić w sytuacji, gdy prezydent łamie dobre obyczaje. Radosław Sikorski nie może publicznie stawiać zarzutów głowie państwa. Prezydentowi szacunek należy się z urzędu, nawet wtedy, gdy jego postępowanie nie buduje mu autorytetu w kraju, a wręcz psuje wizerunek Polski na arenie międzynarodowej. Prezydent ma parasol ochronny i korzysta z niego bez skrępowania.
To krótkowzroczne, ale chwilowo minister spraw zagranicznych ma związane ręce. Na dodatek przeciwko niemu działa logika upolitycznionych mediów. Jakkolwiek Sikorski zareagowałby na kolejną zaczepkę z Pałacu Prezydenckiego, zawsze znajdą się komentatorzy, którzy doszukają się braków w jego zachowaniu.
Minister nie stawił się na spotkanie wyznaczone przez prezydenckich...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta