Nie takie opcje straszne, jak je malują
Można dojść do wniosku, że banki wymyśliły opcje jedynie po to, aby oszukać klientów. W rzeczywistości jest to doskonały instrument do efektywnego zabezpieczania pozycji walutowej przedsiębiorstw – pisze ekonomista Piotr Mielus
Jak donosi „Rzeczpospolita” („Rosną straty firm na opcjach walutowych”, nr 297/2008, s. B1), straty firm na opcjach mogą sięgnąć nawet 9,2 mld zł. To hiobowa wieść dla polskiej gospodarki, która w 2009 r. będzie się zmagać nie tylko ze spowolnieniem i spadkiem eksportu, ale również z negatywnymi wynikami na nietrafionych transakcjach zabezpieczających. Informacje o stratach firm na transakcjach z bankami są przez niektórych traktowane jak torpeda wystrzelona w tonącą łódź podwodną. Pytanie o skalę zjawiska spędzało sen z powiek ekonomistom i powoli staje się jasne, że poziom rzędu 0,5 – 1 proc. polskiego PKB wcale nie jest nierealny.
Po listopadowych informacjach spółek giełdowych o potencjalnych stratach na transakcjach opcyjnych do szturmu przystąpili politycy. Pojawiły się tak mocne określenia jak „kłusownictwo finansowe” i „szatańskie kontrakty”. Czytając te wypowiedzi, można dojść do wniosku, że banki wymyśliły opcje jedynie po to, aby oszukać swoich klientów.
W rzeczywistości opcje są doskonałym instrumentem do efektywnego zabezpieczania pozycji walutowej przedsiębiorstw, z powodzeniem stosowanym na świecie od ponad 30 lat. Problem w tym, że trzeba je umiejętnie wykorzystywać. Straty wynikają z błędów popełnionych przez obie strony transakcji, ale to nie znaczy, że opcja jest złym produktem. Czy należy zabronić produkcji noży, bo ktoś zasztyletował kogoś w ciemnej...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta