Europa dobrze wybrała
W gąszczu rezolucji i artykułów o flagach, hymnach oraz zawartości wody w wodzie pitnej gdzieś zatracił nam się sens integracji – pisze publicysta
Wydziwianie nad charyzmą i urodą lady Catherine Ashton czy pierwszego prezydenta Rady Europy Hermana Van Rompuy przypomina rosyjski dowcip. Żona zdradzana z baletnicą idzie do teatru zobaczyć występ kochanki. Tancerka pojawia się dopiero w drugim akcie. Żona oddycha z ulgą: „nasza najzgrabniejsza”.
Poszukiwanie blasku Karola Wielkiego, Metternicha, Talleyranda czy Bonapartego w tym naszym euro-super-duo mija się z istotą traktatu lizbońskiego. Dokument ewoluował i dojrzewał, opierał się kolejnym próbom przeistoczenia Unii w scentralizowane mocarstwo, a z nim rola prezydenta Rady Europy i najwyższego zwierzchnika ds. polityki zagranicznej i bezpieczeństwa. Nie przypadkiem lady Ashton nie jest ministrem spraw zagranicznych, a Van Rompuy prezydentem całej Unii. I dziękujmy, że są tak mało wystawowi.
12 miesięcy skreślania
Idea dokumentu wiążącego wszystkie narody pojawiła się na szczycie w Laeken pod Brukselą w deklaracji przyszłości Europy z 2001 roku. Unijne procedury miały stać się bardziej demokratyczne, przejrzystsze i efektywniejsze. Miały uprościć system podejmowania decyzji i ograniczyć biurokrację. Projekt niby prosty, a mimo to euroelity zdołały go przywłaszczyć i przepoczwarzyć.
Valery Giscard d’Estaing, tłumacząc jak Lenin, że dyktatura mas to wyższa forma demokracji, przekonywał, że scentralizowane monstrum konstytucyjne będzie najbliższe duchowi wolności i poszanowania...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta