Opowieści bez happy endu
Reżyser „Dobrego serca” Dagur Kari o kinie islandzkim i jego skłonności do fabuł słodko-gorzkich
Rz: W jednym z wywiadów powiedział pan: „Kino islandzkie jest bardzo młode, a więc wolne od konwencji i schematów”.
Dagur Kari: Islandia ma 300 tysięcy mieszkańców. To mały kraj, z małą kinematografią: produkujemy rocznie trzy – sześć filmów. Pierwsza islandzka fabuła, wspierana przez rząd, powstała w 1978 roku. W naszym przemyśle filmowym wszystko jest świeże. Ciągle przed nami pierwszy islandzki horror czy pierwszy islandzki film czarno-biały. To bardzo inspirujące.
Bohater pana filmu „Noi Albinoi” marzył, żeby uciec z Islandii. Pan to zrobił. Studiował pan reżyserię w szkole filmowej w Danii.
Większość islandzkich artystów kończy szkołę filmową w Kopenhadze. To znakomita uczelnia, która nie tłamsi indywidualności studentów. Ukończyło ją wielu interesujących twórców.
Czy w duńskim kinie ciągle czuje się wpływy Dogmy?
Ten nurt już się skończył. Ale uzmysłowił Skandynawom, że interesujący film nie wymaga wielkich pieniędzy. Trzeba tylko mieć dobry pomysł i kamerę.
Opowiada pan o ludziach zagubionych, wyrzuconych na margines społecznego życia. Dlaczego?
Kino to nie rozprawa socjologiczna, lecz opowieść o ludziach. A ci nieprzystosowani i samotni bardzo mnie interesują. Oni żyją w świecie, który rządzi się własnymi prawami. Są wrażliwi, niemal pozbawieni skóry. Może...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta