Chętnie pojadę do Asyżu
Jeśli skuteczność próśb i błagań nie zależy od formy kultu, to po co w ogóle jakikolwiek kult? Czy krzyk serca, wołanie o pokój nie wystarczą? I czy najlepiej nie służy pokojowi kierowanie modlitwy do istoty najmniej określonej, kult, który w ogóle kultem nie jest? – pyta publicysta „Rzeczpospolitej”
Kilka dni temu napisałem o moich kłopotach w związku z planowanym przez Benedykta XVI spotkaniem przedstawicieli różnych religii w Asyżu. Najpierw zabrał w tej sprawie głos na łamach „Rz” ksiądz, kapłan Opus Dei, Ignacy Soler („Wezwanie do Asyżu”, 18.01.2011). Przyznał, że choć na początku owo zaproszenie też budziło jego wątpliwości, szybko dostrzegł, że nie miał racji. Przytoczył też kilka powodów, dla których jego zdaniem zgromadzenie w Asyżu jest inicjatywą wartą poparcia. W obronie spotkania wystąpił też ksiądz Adam Boniecki. W swym komentarzu w ostatnim „Tygodniku Powszechnym” („Dobry czy zły »Duch Asyżu«”, 23.01.2011) stwierdził, że nie ma poczucia, by jego Credo zostało poddane relatywizacji.
Przykro mi to powiedzieć, ale chociaż bardzo bym chciał, nie zostałem przekonany. Po prostu podane przez obu księży argumenty wydają mi się, delikatnie mówiąc, nietrafione. I to wbrew temu, że podobnie jak oni uważam pokój za ogromną wartość, a dążenie do niego za jeden z istotnych celów działalności politycznej, godny pochwały ze strony przywódców religijnych. Zgadzam się również, że wyznawcom innych religii należy się szacunek, a motywowaną religijnie przemoc należy bezwarunkowo...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta