Ściągawki, czyli patologia polskiej polityki
Na zewnątrz mamy pozory profesjonalizacji polskiej polityki. Pod spodem zaś trwa ta sama prostacka nawalanka, jaką cechowało się życie wewnętrzne nieboszczki PZPR – pisze publicysta „Rzeczpospolitej”
Spór o to, czy rozsyłanie przez partie swoim członkom instrukcji, co mają mówić w mediach, kompromituje je, czy też świadczy o profesjonalizmie, jest sporem chybionym. Rzecz polega na tym, że takie instrukcje powstają i są wysyłane (choć gdy robi to nie jakaś partyjna komórka, lecz Kancelaria Premiera, mamy do czynienia z ewidentnym nadużyciem; ale to osobna kwestia), lecz na tym, co one zawierają.
Swego czasu współuczestniczyłem w czymś podobnym w Stanach Zjednoczonych jako stażysta w departamencie komunikacji krajowego komitetu kongresowego Partii Republikańskiej (NRCC), choć oczywiście mój wkład był marginalny. Do obowiązków mojego wydziału należało zaopatrzenie każdego republikańskiego kongresmana codziennie rano w dwa materiały.
Pierwszym był zbiór artykułów ze wszystkich dostępnych gazet dotyczących partii i bieżącej polityki, drugim odpowiednik owych ściągawek, o których tak dużo się u nas ostatnio mówi. Mimo podobnej funkcji materiał ten (w 1995 roku rozsyłany jeszcze w formie papierowej, dziś na pewno zmienił się w internetowy newsletter) wyglądał zupełnie inaczej – był to zbiór cytatów ważnych działaczy partii dotyczących najgłośniej aktualnie dyskutowanych kwestii (np. jak Newt Gingrich argumentował na niedawnym spotkaniu ideę „weta liniowego”) oraz opinii cenionych w partii ekspertów; po te ostatnie dzwoniło się np. do...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta