Modowe ubieranie języka
Językoznawca, profesor Radosław Pawelec egzaminuje naszą publicystkę z wiedzy o korzeniach nazw i mody
prof. Radosław Pawelec: Jak pani sądzi, dlaczego dawniej określeniem ładnej kobiety było „gładka”?
Rz: Bo młoda, bez zmarszczek.
Miało to związek z dawnym sposobem ubierania się. Nie było przecież widać ani nóg, ani bioder, tylko twarz. Dlatego w epoce, którą językoznawcy określają jako średniopolska – od XVI do XVIII wieku – podstawowym określeniem urody kobiety było „gładka”. Zresztą samo słowo „uroda” znaczyło co innego – urodzenie: jaki ktoś się urodził i wyrósł – duży lub mały, o panu Wołodyjowskim mówiono więc, że jest nikczemnej (czyli: do niczego) urody – był po prostu niewielki.
„Na darniowym siedzeniu coś bieleje się w cieniu: to siedziała w bieliźnie niewiasta”. To ballada Mickiewicza „Czaty”. Jak pani myśli, co to była ta bielizna?
Halka chyba nie... Biała suknia?
Tak, była w białej sukni. Poszła się spotkać z kochankiem, byłoby więc uzasadnione, gdyby siedziała w bieliźnie. Ale ona bielizny nie miała, bo w pierwszej połowie XIX wieku bielizny, tak jak dzisiaj ją rozumiemy, po prostu nie było.
Czy nie uważa pan, że słowo „suknia” ma już dzisiaj posmak archaiczny?
Znakiem tego, że słowo zaczyna odchodzić, jest jego ograniczona łączliwość, tzn. zdolność do łączenia się z innymi słowami. Kiedy ta się zawęża, słowo zaczyna odchodzić. Weźmy pantałyk...
Istnieje już tylko w wyrażeniu zbić z...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta