Start pod górkę
Bronisław Komorowski chyba nie przypuszczał, że początek będzie tak ciężki. Z trudem skompletował drużynę i sprawia wrażenie, jakby ciągle nie wiedział, po co został prezydentem. Po dwóch miesiącach w pałacu nie ma się czym pochwalić
Politycy PO, którzy sympatyzują z Bronisławem Komorowskim, uważali, że po wygranych wyborach wszystko potoczy się gładko. Zwłaszcza że siłą rzeczy nowy prezydent będzie porównywany z poprzednikiem. A ten przecież stale funkcjonował w niesamowitym rozedrganiu i emocjach.
W pałacu trwały wojny podjazdowe, w kancelarii ciągle zmieniali się szefowie (było ich sześciu, jeśli liczyć z Robertem Drabą, który przez blisko rok był pełniącym obowiązki). Do tego druga część kadencji Lecha Kaczyńskiego była serią nieustających starć z rządem Tuska.
„Komorowski ma komfortową sytuację. Nie musi nic robić, tylko spokojnie jechać. Żadnych fajerwerków i zostanie w pałacu na dziesięć lat” – zapewniał nas ważny polityk PO.
Skoro miało być tak lekko i przyjemnie, to dlaczego jest chropowato i ciężko? Dlaczego nowy prezydent zamiast wystartować, utknął w blokach?
Przyczyn jest kilka, a pierwsza to:
sam Komorowski
Miły pan z wąsami jest miły tylko na ekranie telewizora. W rzeczywistości – jak podkreślają jego znajomi
– współpraca z Komorowskim bywa trudna.
W czasie kampanii kandydat Platformy mroził sztabowców kolejnymi wpadkami. A to chlapnął, że finansowanie in vitro należy się tylko wybranym, a to rzucił głupawą fraszką: „gdy tyle pań dokoła, nie wybory mi się marzą, ale inne kwestie zgoła”.
Takie występy nie przeszkodziły...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta