Paweł Kowal musi przebrać PJN
PJN sprawiał wrażenie, jakby jego liderzy budzili się o 10 rano i niespiesznie rozjeżdżali do kilku stojących przed nimi otworem stołecznych studiów radiowych czy telewizyjnych – pisze publicysta "Rzeczpospolitej"
Kiedy grupa dysydentów opuszczała Prawo i Sprawiedliwość, wielu komentatorom – także i mnie – wydawało się, że PJN to największa szansa na stworzenie nowej siły politycznej od czasu założenia PiS i PO. Znaczna część wyborców zmęczona była polityką prowadzoną przez Donalda Tuska i Jarosława Kaczyńskiego. Obaj przywódcy trzymają swoje partie w żelaznym uścisku, nie inspirując działaczy do kreatywnej działalności. Podstawowym celem liderów nie była polityczna efektywność, ale utrzymanie sterowności i porządku wewnątrz partii. A podstawowym celem na zewnątrz – eliminacja wroga, jakim jest konkurencyjne ugrupowanie.
W PiS i PO jest coraz mniej miejsca dla indywidualistów, silne osobowości, osoby o wyrazistych poglądach i samodzielnie myślące są albo odsuwane na bok, albo eliminowane z partii w ogóle. Obie partie skupiają się na sprawach, które coraz mniej wspólnego mają z rozwojem państwa. Rzecz jasna ten zarzut w większym stopniu obciąża Platformę jako partię rządzącą.
W roli lidera
PJN miał więc – wydawałoby się – dobre warunki do rozwoju. Nowej partii od początku brakowało wyrazistego lidera, ale doświadczenie polskiej polityki pokazuje, że taki lider niekoniecznie musi być atutem partii. Czasem bywa czynnikiem blokującym rozwój. Wystarczy przyjrzeć się Jarosławowi Kaczyńskiemu – bez wątpienia wybitnemu przywódcy i...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta