Wirus kłótliwości
Polska prawica nie jest bardziej konfliktowa od innych ugrupowań. Różnica polega na jednym: brakuje jej spoiwa. A jest nim jedna rzecz – konfitury – twierdzi publicysta „Rzeczpospolitej”
Pamiętają państwo, co oznaczało określenie „polonizacja SLD"? To określenie wymyślił jakąś dekadę temu Jan Rokita. Żelazny kanclerz Leszek Miller miał wówczas – zdawało się – wszystko w zasięgu swojej władzy. Prawica składała się z kilku niewielkich stronnictw. Niektóre z nich, będąc w stanie embrionalnym, wykazywały tendencje do wzrostu. Inne, równie niewielkie, były zakażone polityczną śmiercią. Szybko więc zniknęły.
Określenie Rokity nie było wówczas diagnozą, lecz tylko postulatem. Rokita uważał, że skoro wszystkie polskie partie dzielą się i kłócą, taki sam los będzie musiał spotkać postkomunistów. Nie dlatego, że był w stanie przewidzieć aferę Rywina i Starachowice. Powodem miało być swoiste polityczne fatum, które – ze względu na naszą mentalność i ustrój polityczny – nie mogło nikogo ominąć. Wielu powątpiewało w profetyczne zdolności polityka z Krakowa, bo SLD-owski monolit wyglądał tak, jakby miał trwać wiecznie.
Powszechny stereotyp
Od tamtej pory przeżyliśmy kilka rewolucji. SLD w ciągu kilka lat doszedł do momentu, który zdaje się być kresem jego historii. Widzieliśmy wzrost i potęgę PiS, później PO. Dziś partia Donalda Tuska zajęła – sądząc z wielu opinii – miejsce dawnego millerowskiego SLD, a PiS po odejściu ziobrystów został obsadzony w roli skłóconego AWS. I odżył mit o skłóconej...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta