W gąszczu wyciągniętych rąk
W kraju, w którym władza umywa ręce od cywilizowanej polityki społecznej, a żebrzącymi można by zasiedlić miasto wielkości Radomia, establishment chyba zbyt ochoczo lansuje pogląd, że życie z jałmużny to wolny wybór, a nie konieczność.
Piotr Zborowski, 50-letni dziennikarz z Pomorza, skalę i powagę zjawiska ogarnął kilka lat temu empirycznie, choć najpierw o mało nie umarł ze śmiechu. – To autentyk, choć brzmi jak dowcip – opowiada. – Warszawski Dworzec Centralny, wieczór, długie kolejki przy kasach. Stoję sobie spokojnie, mam jeszcze dużo czasu, nagle czuję dyskretne puknięcie w plecy. Wymizerowany, nieogolony mężczyzna uśmiecha się do mnie niepełnym garniturem i mówi: „Przepraszam pana najmocniej, ale właśnie uciekł mi pociąg osobowy do domu, a za chwilę mam ostatni, jaki mi dziś został, niestety pospieszny. I zabrakło mi pięciu złotych do biletu...".
Zborowski mówi, że poczuł, rzecz jasna, charakterystyczny miks zapachów, zarejestrował specyficzny, uniżony ton prośby. – W takich sytuacjach na ogół odmawiam, ale ten jakoś tak, sam nie wiem dlaczego, sprawił, że pomyślałem, że może akurat potrzebuje na bilet, więc dałem mu tego piątaka. Tymczasem kolejka poruszała się niemrawo, pomyślałem więc, że może sobie kupię książkę na drogę...
Zborowski, z jakimś Grishamem pod pachą, do kolejki wrócił po dobrym kwadransie. – Po chwili poczułem znajome puknięcie w plecy, znajomą, wymizerowaną twarz i usłyszałem: „Przepraszam pana najmocniej, ale właśnie uciekł mi pociąg osobowy do domu, a zaraz mam ostatni...". Nie skończył, bo zdziwił go mój śmiech. „Już pana pytałem?" – upewniał się wyraźnie...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta