Bijące serce klubu
Kiedy drużynie nie idzie, kibice czasami biorą sprawy w swoje ręce. Tłumaczą, obrażają, grożą, a jeśli to nie wystarczy – zaczynają bić. Bo klub to rzecz święta, za którą warto oddać życie.
Tak to wygląda jak świat długi i szeroki: w Polsce, w Rosji, Brazylii, Bułgarii. Nawet w Wielkiej Brytanii bywa tak, że gdy coś się kibicom nie spodoba, to ruszają do natarcia. Bo kibic to, przynajmniej we własnym mniemaniu, ktoś więcej niż klient, który przychodzi na stadion po to, żeby najeść się kiełbasek i przy okazji obejrzeć mecz. Ci pierwsi też są i też mają prawo protestować, bo za bilet płacą ciężkie pieniądze i nie chcą oglądać fuszerki. Tylko że oni co najwyżej pokrzyczą, pomachają białymi chusteczkami. Nie zrobią nikomu krzywdy.
I jest też druga grupa, ta, która bierze sprawy w swoje ręce, która będzie bronić klubu przed piłkarzami. „Żyleta", gdzie zasiadają najzagorzalsi fani z Warszawy, w chwilach trudnych krzyczała nieraz: „Legia to my, a nie wy". I o to mniej więcej chodzi.
Kibic, a jeszcze lepiej – prawdziwy kibic, to według własnego mniemania akolita klubowych świętości, strażnik tradycji, nośnik pamięci. Choć może sam takich pojęć czasami nie zna, bo to często prosty człowiek, ale w sercu czuje, że koszulka klubu zobowiązuje do największych poświęceń. A jeśli piłkarz nie docenia tego, że może ją nosić, że może grać i jeszcze mu za to płacą, to trzeba mu o tym przypomnieć. Jeśli nie dobrym słowem, to rękami.
Gdy drużynie nie idzie, to wniosek wśród...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta