Kto się boi felietonisty
Miałem to szczęście w życiu, że spotkałem wielu dziwaków. Niektórzy z nich byli przy okazji wybitnymi ludźmi. Nie wszyscy, ale wielu. U części dziwactwo było uroczym dodatkiem do z lekka zagubionej osobowości, dla innych starannie wystudiowaną kreacją, a może nawet swego rodzaju apelem od świata. Hejnałem wygrywanym jak z wieży mariackiej: zobaczcie mnie, doceńcie, podziwiajcie, jaki jestem oryginalny! Pierwsi lśnili oryginalnym światłem dziwactwa do końca życia. W przypadku tych drugich z biegiem upływających lat dziwactwo wykoślawiało się, brzydło, traciło na świeżości.
Stefan Kisielewski, zgarbiony, wesoły staruszek. Potrafił przelecieć jak kula karabinowa dystans 600 metrów ze Starowiślnej na dworzec główny w Krakowie w dziesięć (może piętnaście) minut, wstępując po drodze do kilku knajp na setkę. Towarzyszący mu w drodze, mocno zasapany student krzyknął po powrocie do lokalu, w którym biesiadowaliśmy: zdążył! I nie wiem, czy więcej było w jego głosie...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta