Głos na dziwoląga
Zazwyczaj ekscentryczny sprzeciw ginie w codziennej politycznej młócce. Ostatnio zdarzają się jednak przypadki sukcesu, z którymi tradycyjne partie i komentatorzy nie wiedzą, co zrobić.
Co może zrobić prezydent biednego południowoamerykańskiego kraju, kiedy już obieca biednym, że będą bogaci, przejmie całkowitą kontrolę nad złożami gazu i ropy w kraju, zalegalizuje produkcję koki, nawrzuca Amerykanom, wygra wybory, przekona obywateli, by zmienili konstytucję, żeby mógł je wygrać ponownie, i stanie się symbolem walki o prawa Indian? Ma parę możliwości: pójść na emeryturę, napisać książkę, wykładać na temat kryzysu kapitalizmu na zachodnich uniwersytetach. Jednak to jest nudne i pracochłonne. Lepiej zostać piłkarzem. Zawodowym piłkarzem z kontraktem i pensją.
Tak właśnie postąpił prezydent Boliwii Evo Morales. 54-letni Evo (imię będzie nosił na koszulce) w sierpniu zadebiutuje w barwach pierwszoligowego klubu Sport Boys z prowincji Santa Cruz. Morales będzie zarabiał 213 dolarów miesięcznie (mógłby grać za darmo, ale przepisy związkowe nie pozwalają) i choć jest, jak zapewniają wszyscy ludzie prezydenta, w znakomitej formie, to pogra najwyżej 20 minut w meczu. – W końcu jest prezydentem i ma dużo pracy – wyjaśnił prezes klubu.
Morales nie jest oczywiście jedynym piłkarzem wśród polityków. Jego kumpel z Iranu Mahmud Ahmadineżad też gra, nie mówiąc o politykach bliżej domu, takich jak Viktor Orban czy Donald Tusk, który także lubi poharatać w gałę – nawet kiedyś poszedł grać, zamiast głosować w Sejmie, ale potem przeprosił. Futbol jest dobrym sposobem...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta