Wszyscy są choć trochę dobrzy
„Frankensteina” można nazywać horrorem albo opowieścią s.f. z elementami bajki, ale dla mnie jest to historia o relacji między ojcem i synem – mówi reżyser Guillermo del Toro.
Trzy lata temu trzeciego w karierze Oscara przyniosła panu animowana wersja „Pinokia”, teraz w Netfliksie można oglądać „Frankensteina”. Wraca pan do opowieści zapamiętanych z dzieciństwa?
Dokładnie tak jest. To były dwie legendy, które mi towarzyszyły od najwcześniejszych lat. Byłem nimi zafascynowany. Rosłem w ultrakatolickiej rodzinie, w ultrakatolickim środowisku. Wszystko tam było czarno-białe. Dobre albo złe. Obowiązywały rygorystyczne wzory zachowania, w które trudno mi się było wpisać. A nagle zobaczyłem, że może być inaczej. Przeczytałem książkę Mary Shelley jako jedenastolatek i to nie była historia potwora. Shelley na początku XIX wieku zadawała fundamentalne pytania: „Co to znaczy być człowiekiem?” Pamiętam też, jakie wrażenie zrobił na mnie „Frankenstein” Jamesa Whale’a z 1931 r. z Borisem Karloffem w roli głównej. Wróciłem z mszy w kościele, włączyłem telewizor i on tam był. Poczułem, że jestem w jakimś sensie podobny do niego. Właśnie „inny”.
„Inny” to znaczy jaki?
W tamtym czasie, zwłaszcza w moim środowisku fajny chłopak grał w piłkę, w zimie chodził na lodowisko, czasem pobił się nawet z kolegami. A ja byłem dziwakiem: tkwiłem nosem w książkach – pochłaniałem ich całe setki, czytałem nawet podręczniki medyczne, kiedyś...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta


![[?]](https://static.presspublica.pl/web/rp/img/cookies/Qmark.png)
