Ciemne strony prawniczych spraw
Reżyser „Michaela Claytona” opowiada o współczesnym Hollywoodzie i o George’u Clooneyu
Rz: Billy Wilder mawiał, że reżyser nie musi umieć pisać, ale powinien umieć czytać. Zaczął więc sam reżyserować, gdyż nie mógł znieść, że jego scenariusze były wypaczane i spłycane. Czy pan stanął za kamerą z tego samego powodu?
Tony Gilroy: Pewnie tak. Praca scenarzysty jest w Hollywoodzie doskonale opłacana, ale i ogromnie rozczarowująca. To zabrzmi jak banał, ale teksty są często zmieniane w czasie zdjęć i montażu tak, że gubią się akcenty i puenty. Zdarza się, że człowiek nie poznaje historii, którą sam wymyślił.
Akcja „Adwokata diabła” nakręconego przez Taylora Hackforda według pańskiego scenariusza toczyła się wśród nowojorskich prawników. W pana reżyserskim debiucie „Michaelu Claytonie” znów mamy bohatera, który jest prawnikiem z dużej kancelarii, broniącym interesów swoich klientów, nawet tych nieczystych. To środowisko pana fascynuje?
Może nie tyle środowisko, co problemy, które się w nim rodzą. Ambiwalencja moralna, uzależnienie od własnej kariery i interesów firmy, prowadzące do tego, że przestajemy sobie zadawać podstawowe pytania. A gdy trzeźwiejemy, często jest już za późno. To chyba największa porażka, jaka może nam się w życiu przydarzyć.
Czy w dzisiejszym Hollywoodzie jest łatwiej niż kiedyś zebrać pieniądze na trudny, artystyczny film?
Może...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta