Jak podpadłem grodzieńskiej milicji
Zjazd reżimowego Związku Polaków odbył się w tajemnicy. Czy dlatego, że nowy prezes nie zna polskiego?
Sobota, 9 rano. Wyjeżdżam spod domu w Łosośnie na przedmieściach Grodna – dawna wieś, dziś spokojne osiedle domków jednorodzinnych. Dwieście metrów dalej stoi radiowóz, milicjant macha pałką. Każe wysiąść. – Czuć od pana zapach alkoholu. Jedziemy na badanie – mówi.
Białoruska milicja nie ma alkomatów, badania przeprowadza się w szpitalu psychiatrycznym. Jeden z dwóch prowadzących mnie milicjantów mówi przez radiotelefon o „osobie z listy”. Jestem na jakiejś liście? Wreszcie badanie, obecna jest konsul dyżurna z Konsulatu Generalnego RP w Grodnie.
Dmucham do alkomatu. Wynik: 0,00. Lekarka z uśmiechem wypisuje protokół: – Proszę się podpisać, pan jest trzeźwy. Milicjant przeprasza, ale nadal się upiera, że „wyraźnie czuł zapach wódki”.
Tymczasem zjazd uznawanego przez władze Związku Polaków na Białorusi już trwa. Delegaci są w środku, nie sposób z nimi porozmawiać. Obradują w położonych na końcu miasta zakładach azotowych. Przed...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta