Wybór lisa, nie lwa
Donald Tusk odreagowuje uraz z 2005 roku, usiłując zdeprecjonować urząd prezydenta. Ale z władzy nie rezygnuje. W ten dziwaczny sposób stara się wypromować system kanclerski – pisze publicysta „Rzeczpospolitej”
Czy porzucenie ambicji prezydenckich jest dowodem siły czy słabości Donalda Tuska? Dziennikarze piszący o decyzji premiera z nabożną czcią prześcigają się w kreowaniu go na altruistę, wzór patrioty i nadzieję polskich reform. Opozycja z PiS i SLD wykorzystuje swoje pięć minut i podkreśla, że w razie przegranej Tusk mógłby zostać wymieciony z kierownictwa Platformy Obywatelskiej. Opozycjoniści dorzucają jeszcze, że być może Tusk się obawia, iż były szef CBA Mariusz Kamiński szykuje jakieś nowe interesujące taśmy dotyczące afery hazardowej.
W pierwszym przypadku oceniający zakładają, że Tusk kierował się czystym idealizmem. W drugim – sugerują niskie przesłanki jego działań. Nikt nie ma racji do końca, bo na wybór premiera złożyło się wiele różnych czynników. Elementy poczucia siły oraz pewności siebie mieszają się tu z podświadomymi lękami oraz świadomością własnych słabości. Spróbujmy dokonać analizy „plusów dodatnich i plusów ujemnych” tej decyzji.
Nie kandyduje, bo może
Zacznijmy od niemiłego dla opozycji stwierdzenia – Donald Tusk mógł podjąć taką decyzję, gdyż w tej chwili ma prawo zakładać, że w PO są kandydaci, którzy bez problemów wygrają z Lechem Kaczyńskim. Nawet w razie jakichś nieprzewidzianych kłopotów Tusk zawsze będzie mógł wzmocnić ich pozycję, osobiście włączając się do kampanii lub prosząc o to...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta