Własne dybuki i demony
Itay Tiran | Znakomity izraelski aktor opowiada Barbarze Hollender o pracy z Marcinem Wroną przy „Demonie".
Rz: Obejrzał pan „Demona" w czasie festiwalu w Hajfie, gdzie dostaliście jedną z najważniejszych nagród...
Itay Tiran: To nie było łatwe. Dziecko pojawia się na świecie, a nie ma jego ojca. Wiem, jak ważny był ten film dla Marcina. Podczas izraelskiej premiery miałem poczucie ogromnej samotności. Ale gdy zgasły światła i na ekranie pojawiły się pierwsze obrazy, Marcin znów był z nami.
Jak go pan zapamięta?
Żeby na to pytanie odpowiedzieć, potrzebuję czasu. Na razie wciąż jestem w szoku. Mam w sobie niedowierzanie, pytanie: „Dlaczego?". Każdy człowiek jest tajemnicą. Ale jeśli mamy do czynienia z kimś tak energicznym, twórczym, nieszablonowym, wszystko jeszcze bardziej boli. Na razie więc staram się nie myśleć. Patrzę, jak dobrze jest przyjmowany „Demon". W Hajfie widzowie śmiali się podczas projekcji, ale też byli ogromnie poruszeni i zaintrygowani. Może dostrzegli własne demony, własne dybuki.
Jak spotkaliście się z Marcinem Wroną?
Gdy kilka lat temu grałem w austriackim obrazie „Ci, którzy żyją i umierają" Barbary Albert, mieliśmy kilka dni zdjęciowych w Warszawie. Marcin widział dwa moje filmy: „Liban" Samuela Maoza i 40-minutowy „Homeland", nakręcony w jidysz, i kontaktował się z moją agencją. Wykorzystaliśmy więc okazję i umówiliśmy się na...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta