Mam ciarki, kiedy mówię o short-tracku
Natalia Maliszewska | W Polsce na trybunach jest cisza, słychać, jak ktoś oddycha. Na Pucharze Świata szał, ludzie krzyczą. Ale jak zdobywasz medale, to dopiero jest jazda – mówi pochodząca z Białegostoku łyżwiarka.
ZR: To tutaj, na lodowisku przy ul. 11 Listopada w Białymstoku wszystko się zaczęło?
Natalia Maliszewska: Tak. Można powiedzieć, że przyszłam na gotowe, bo lodowisko było już zadaszone, z zamontowanymi szybami. Kiedyś tak fajnie nie było. Jak zaczynała moja siostra Patrycja, nie było ani dachu, ani ścianek, wiatr hulał jak chciał, a po lodzie fruwały liście. Ja od razu miałam komfortowe warunki. Chodziłam też do szkoły mistrzostwa sportowego, która była połączona z klubem. Chociaż wtedy tak naprawdę tylko bawiliśmy się tym, liczył się fun. Jak to dzieciaki – nie braliśmy tego na poważnie.
Pamięta pani swoje pierwsze łyżwy?
Tak! Mówiło się na nie „kosmitki". Naprawdę, wyglądały trochę, jakby pochodziły z kosmosu.
Były aż takie wyjątkowe?
W czwartej klasie podstawówki bawiłyśmy się jeszcze na krótkich łyżwach. Kiedy w piątej rozdawano nowe, akurat zachorowałam i zgłosiłam się po sprzęt dopiero tydzień później. I właśnie wtedy dostałam „kosmitki". Pamiętam dokładnie: miały różne kolory, ale dominował niebieski. Wszyscy mi ich zazdrościli. Znajomi mieli jeszcze plastikowe buty, a ja dostałam skórzany, miękki. Czułam się wyróżniona.
Była pani zapatrzona w starszą siostrę?...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta