Nie chcą być nazywani wrogami ludu
Obserwując rozwój wydarzeń w Hongkongu, nie wolno zapomnieć o różnicy w potencjale siły protestujących i reżimu – pisze profesor Szkoły Głównej Handlowej, autor książek i artykułów na temat Chin, Krzysztof Kozłowski.
To, co widzimy, zależy nie tylko od tego, na co patrzymy, ale również od tego, co przyzwyczailiśmy się dostrzegać. Kiedy między jednym i drugim pojawia się rozdźwięk, rodzą się pytania. A kiedy pozostają one bez odpowiedzi, rodzą się obawy, frustracje i niezadowolenie.
Obserwatorom wydarzeń w Hongkongu przyzwyczajonym do odmiennych standardów politycznych niż obowiązujące w Chińskiej Republice Ludowej trudno się pogodzić z porzucaniem tego, co znają – zasad państwa prawa i swobód obywatelskich – na rzecz o wiele bezwzględniejszej rzeczywistości. Jeszcze bardziej zastanawia, dlaczego państwo liczące blisko 1,5 miliarda obywateli nie umie sobie bezkonfliktowo poradzić ze Specjalnym Regionem Administracyjnym o liczbie ludności nieprzekraczającej 7,5 miliona.
Jedno państwo, dwa systemy
Pierwsze demonstracje w Hongkongu w 2019 r. zorganizowano przeciwko projektowi ustawy ułatwiającej ekstradycję z Regionu do ChRL i związanymi z tym obawami wykorzystywania politycznie nowych procedur. Z perspektywy trwających blisko pół roku protestów można już spokojnie powiedzieć, że kwestia rzeczonych regulacji, z których zresztą lokalne władze się wycofały, była tylko iskrą. Od niej wybuchł pożar społecznego niezadowolenia, które już dłuższy czas kumulowało się w hongkońskim społeczeństwie.
Przyczyn tego...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta