Czarodziej z Puławskiej
Jerzy Kawalerowicz powiedział mi kiedyś: „Kino było dla mnie wszystkim. Jak pracowałem, nic się nie liczyło. Nakręciłem 17 filmów i czuję się tak, jakbym żył 17 razy”. We czwartek zmarł jeden z ostatnich wielkich mistrzów polskiego kina
Matka Joanna od Aniołów”, „Austeria”, „Pociąg”, „Faraon”, „Śmierć prezydenta”, „Jeniec Europy” – te filmy na zawsze zostaną w historii kina. Ja mam to szczęście, że będę też pamiętać jego samego. Rozmawialiśmy wielokrotnie, zawsze był tak samo otwarty, serdeczny i... młody. Pełen energii. Ostatni raz widziałam Jerzego Kawalerowicza, jak elegancki i uśmiechnięty wchodził do „filmowego” budynku przy ulicy Puławskiej w Warszawie. Szedł do swojego studia Kadr. Do miejsca, z którym związany był ponad pół wieku.
To stwierdzenie brzmi jak banał, ale razem z Jerzym Kawalerowiczem odchodzi pewna epoka. Mija czas ludzi, dla których sztuka filmowa była magią, jedynym sposobem na życie, jaki znali. Kiedyś z nim o tym rozmawiałam.
– Naprawdę trudno porównywać czasy, w których zaczynaliśmy, ze współczesnością – powiedział mi. – Dzisiaj każdy ma kino w domu, filmy można oglądać w pantoflach. Wszystko straciło swój czar, zbanalizowało się. Kultura masowa spłaszczyła sztukę, odarła ją z przeżyć, tajemnicy, elitarności, ze świadomości, że uczestniczy się w czymś ważnym. Epoka audiowizualna jest błogosławieństwem i przekleństwem jednocześnie. Nowe środki przekazu umożliwiły wszechobecność różnych dziedzin sztuki, wzbogaciły wyobraźnię milionów. Ale jednocześnie zmieniły wrażliwość odbiorcy i funkcję sztuki. Kiedyś trzeba było za artystami jeździć po świecie, dzisiaj...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta