Mit wspólnej historii
Tworzenia europejskiej tożsamości nie da się przyspieszać, podobnie jak nie da się przyspieszyć, bez utraty jakości, procesu tworzenia dobrego wina – pisze publicysta „Rzeczpospolitej”
Co ma być celem nauczania historii? Czy możliwe i potrzebne są lekcje nieuwikłane w kontekst narodowy i społeczny? Na ile przedmiot ten ma być wiedzą, a na ile formacją do konkretnego (lub idealnego) modelu kulturowego, cywilizacyjnego czy politycznego? Pytania te pojawiają się ponownie w związku z zapowiedzią stworzenia wspólnego polsko-niemieckiego podręcznika historii. Może on obejmować historię Polski i Niemiec od zjazdu gnieźnieńskiego aż do współczesności, a służyć ma przełamywaniu stereotypów, pojednaniu i poszerzaniu wiedzy. Oprócz tego, o czym autorzy pomysłu wspominają nieco ostrożniej, budowaniu bardziej europejskiej, a mniej etnocentrycznej tożsamości młodych Polaków i Niemców.
Zamiast tworzenia „wspólnej historii” lepiej pokazywać uczniom, jak można interpretować wspólne historyczne wydarzenia
W samym pomyśle nie ma nic złego. Znajomość kultury, tradycji, postrzegania własnej (i cudzej) historii pozostaje fundamentem dobrych – a przynajmniej poprawnych – stosunków między sąsiadującymi ze sobą narodami. Pytanie tylko, czy rzeczywiście taka właśnie wiedza będzie leżała u podstaw nowego podręcznika; a może stanie się on raczej próbą budowania niemożliwego do osiągnięcia mitu „wspólnej historii” dwóch narodów, w której różnice perspektyw zostaną usunięte, narracje uładzone, a to, co...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta