Z klasą i na swój sposób
Stołeczne Komety dowodzą, że na koncertach repertuar jest ważniejszy niż show. I ta filozofia sprawdziła się przedwczoraj w Hybrydach.
Umiejętnie wystylizowana narockabilly, liryczna i emocjonalna w warstwie tekstowej muzyka grupy sprzyja raczej podziwianiu jej w skupieniu niż szaleństwom. Przynajmniej do takiego wniosku można było dojść, obserwując początek półtoragodzinnego koncertu tria w Hybrydach.
Nieco starsza młodzież, wciąż alternatywna, choć już z brzuszkiem, słuchała skoncentrowana. Lesław, frontman zespołu, stronił od wylewności. Pochylony nad gitarą szybko przechodził do kolejnych piosenek. W końcu jednak punkowy pazur dał znać o sobie. Przy „Królu Fliperów”, „Krzywych Nogach” i „Pozerze” klub zawrzał. Artystom udało się sprostać niemałym oczekiwaniom.