Chwała zwycięzcom
Dążenie Chińczyków do zdobycia jak największej liczby złotych medali traktowane było przez wielu ludzi na Zachodzie jak niebezpieczna dla otoczenia choroba
Najważniejszy jest sam udział, zwycięstwo nie jest takie istotne, prawda? Liczy się duch olimpijski, ten wspaniały, choć słabo sprecyzowany koncept, a fakt, że Chińczycy zdobyli najwięcej złotych medali, powinien budzić w nas raczej odrazę niż podziw – w końcu prześladują Tybetańczyków, sprzedają na Zachód organy więźniów (ciekawe, kto je kupuje?) i jeszcze mają ten obrzydliwy smog.
Takie opinie budziły we mnie mdłości przez ostatnie 17 dni, dlatego w pewnym sensie z ulgą przyjmuję koniec igrzysk olimpijskich w Pekinie. W pewnym sensie tylko, bo w innym bardzo mi żal, że kończy się kilkunastodniowa prezentacja największych mistrzów naszych czasów, pokaz ludzkiej determinacji, wytrwałości, dążenia do ideałów piękna i perfekcji. Żal mi, że odchodzi do historii kolejna strefa wolna od politycznej poprawności, w której zwycięstwo nad słabszym jest powodem do radości, a nie refleksji na temat dyskryminacji i zaniku równych szans.
Sport jest dziś jednym z ostatnich bastionów normalności w życiu ludzi Zachodu, tzn. strefą, w której lepszy w zasadzie nie musi się tłumaczyć z tego, że jest lepszy, a nie taki sam jak każdy inny, słabszy zaś zbiera cięgi za to, że jest słaby. Z jednym wyjątkiem – reguła ta nie dotyczy Chińczyków. Ich dążenie do zdobycia jak największej liczby złotych medali – co im się udało – traktowane było przez wielu ludzi na Zachodzie...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta