Nie pojadę do Las Vegas
Grzegorz Kubiak, pięciokrotny uczestnik finału Pucharu Świata o roli doświadczenia, miejscu polskich jeźdźców w świecie oraz groźbie utraty najlepszego konia
Czy pamięta pan, kiedy start w finale Pucharu Świata stał się pańskim celem sportowym?
Grzegorz Kubiak: Dopiero, gdy byłem reprezentantem klubu Garo i miałem odpowiednie konie. Głównie chodzi o klacz Djane des Fontenis. Może to nie był koń do tego, aby odgrywać czołową rolę w finałach światowych, ale na nim już można się było pokusić, by się zmierzyć z parkurami, jakie tam obowiązują. Aby udanie wystartować w finale, PŚ potrzebne jest doświadczenie na najwyższym poziomie. Trzeba mieć za sobą starty na Zachodzie, rywalizację z czołówką światową. Taką możliwość otrzaskania się z takimi parkurami i rywalizowania z najlepszymi jeźdźcami świata w konkursach halowych rozgrywanych w Niemczech czy innych krajach Europy Zachodniej miałem dopiero, gdy jeździłem w Garo.
Pierwszy start w finale PŚ – gdzie i kiedy to było?
Pierwszy raz wystartowałem w finale w 2001 roku w Göteborgu. To było niesamowite wrażenie. Gdy się ogląda takie zawody w telewizji, wygląda to inaczej niż wtedy, gdy bierze się w nich udział osobiście. Hala w Göteborgu ma kształt elipsy. Powierzchnia, na której rozstawione są przeszkody, jest mała, co powoduje, że parkury są szczególnie trudne. Tam prawie po każdym skoku ma się wrażenie, że ląduje się na ścianie. Zakręty są bardzo ciasne. Jest...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta