Dzień dobry, mistrzyni
O zakończonej rywalizacji o Puchar Świata, życzeniach dla Marit Bjoergen i odwadze trenera
Rz: Kule ważą tyle samo co w ubiegłym roku, czy jednak czuło się je w dłoniach jakoś inaczej?
Justyna Kowalczyk: Nastrój był zupełnie inny, bo wtedy walczyłam w Falun do ostatniego biegu, a teraz Pucharu Świata mogłam być pewna właściwie już po Canmore. Oswoiłam się z nim. Z tymi dwiema mniejszymi kulami, które zapewniłam sobie później, też. Ale ich wręczanie to jest najbardziej wzruszająca ceremonia narciarstwa. Nie potrafię tego wytłumaczyć. Sam moment ma w sobie coś magicznego. Najbardziej poruszająca chwila w karierze.
Bardziej niż igrzyska?
Tak. Nie porównuję medali z pucharami, mówię tylko o emocjach. Może to jest trochę tak, że z igrzysk zapamiętam biegi, a nie medale i ich wręczanie. A w Pucharze Świata startów jest tyle, że się zacierają wspomnienia i zostaje to finałowe. To jest taka długa wędrówka. Zaczynamy w listopadzie, docieramy do mety pod koniec marca. Bywa dobrze, bywa źle, są ciężkie podróże, szczęście i pech. A na koniec się okazuje, że jestem najlepsza, znów. I to z taką przewagą. W niedzielę od rana słyszałam w hotelu „dzień dobry, mistrzyni”. Gdy zaczynałam karierę, jako nastolatka, nigdy nie przypuszczałam, że będę miała kiedyś taką paradę jak tu w Falun. Chyba dlatego cieszyłam...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta