Z frajerami nie siadam
Z Maciejem Maleńczukiem rozmawia Jacek Cieślak
Rz: W Sopocie na festiwalu TOPtrendy obejrzymy koncert z okazji 25-lecia pana działalności artystycznej. Co się wydarzyło przed ćwierćwieczem?
Pierwszy płatny nieuliczny koncert. Na ulicy grałem już wcześniej przez kilka lat. A w 1985 roku podszedł do mnie Oleś, szef Towarzystwa Muzyki Ludowej Country, i zaproponował występ w kopalni w Siemianowicach Śląskich. Zaśpiewałem z zespołem Dystans i innymi grupami country. Dostałem 5 tysięcy złotych! Na ulicy wychodziło 2 – 3 tysiące za dzień. Moja mama zarabiałam 8 tysięcy miesięcznie. I dziś nie obrażam się na country. Lubię Johny’ego Casha, a w tym roku znowu jadę na Piknik. Po raz trzeci! Do pewnego stopnia jestem gwiazdą country. Przebieram się na miejscu. Kapelusz, buty – wszystko jest w Mrągowie.
Śpiewanie na ulicy było ciężką pracą czy przyjemnością?
Przyjemność czułem zamykając futerał pełen pieniędzy. Granie stało się życiową koniecznością. Nigdy później nie przeżywałem tak wielkiego stresu. Ale nie bałem się go, bo właśnie wyszedłem z więzienia i byłem przyzwyczajony. Wielokrotnie zabraniano mi występów i lądowałem na dołku. Miałem zakaz gry i pojawiania się z gitarą na krakowskim rynku.
Pamiętam napisy na ulicach miast: „Uwolnić Maleńczuka”. Jak pan trafił za kraty?
To był czas „Solidarności”. Odmówiłem służby wojskowej, bo miałem dziwne przekonanie, że jak pójdę do wojska, to i tak wyląduję w...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta