Z flaszką za kierownicą
Był czas, kiedy stan oszołomienia alkoholem uznawano za okoliczność łagodzącą! Aż się wierzyć nie chce, a na dodatek stopień upojenia określano na oko. I to nie w początkach motoryzacji, ale w latach 40. ubiegłego wieku
A wszystko zaczęło się nader przyzwoicie. Pierwsze auta w Warszawie były tak drogie, że niezbyt często pito za rumplem (korbą kierowniczą), bo nikt nie chciał stracić kosztownej zabawki. Zresztą większość samochodów prowadzili najęci kierowcy, a ci nie zamierzali podpaść pryncypałom. Ale w narodzie rósł duch sportowy i z czasem wypijano co nieco podczas szampańskiej jazdy.
Potwierdzają to różne relacje, ale niezbitych dowodów nie ma. Kiedy jednak spojrzymy na pierwszy, głośny wypadek, to trudno uwierzyć w oficjalnie podaną wersję – wpadnięcia w poślizg. Wydarzył się on 30 marca 1903 roku na szosie przed Jabłonną, gdzie sędzia Kapphar i baron Taube wylecieli z drogi, przejechali przez rów i przelecieli nasyp kolejki jabłonowskiej, po czym wypadli w pole, na którym wyrzuciło ich z wehikułu.
Znacznie bardziej niebezpieczni byli pijani woźnice, ale tych policja i żandarmeria carska waliła po pyskach, ściągała z kozłów i zabierała do cyrkułu.
Pierwszy poważny problem alkoholowo-drogowy powstał po ogłoszeniu mobilizacji w 1914 roku, kiedy to zmobilizowano prywatne wozy jako pojazdy taborowe. Z różnych wspomnień wynika, że przestraszeni woźnice pili na umór. Kiedy dodać do tego opilstwo poborowych, nie dziw, że jak podała „Gazeta Świąteczna” – „władze rządowe poleciły zarządowi wódczanemu zniszczyć...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta