Wolność słowa dla słusznych opinii?
Zarządzono operację „unicestwić Grzegorza Brauna”. Tak dobrze szło, już wszystkie „autorytety moralne” wyraziły stosowne oburzenie, aż tu nagle „Rzeczpospolita” wszystko popsuła... – pisze publicysta
Grzegorz Braun nie jest moim ulubionym bohaterem. Jego monarchistyczne poglądy na naszą – bądź co bądź – republikańską rzeczywistość; jego poglądy radykalnie antyeuropejskie, każące mu widzieć Unię Europejską jako współczesne wcielenie ZSRR – już to wystarcza, by nie czuć się jego fanem.
W jego głośnym wystąpieniu na KUL były i inne – poza powszechnie znanymi – akcenty pokazujące brak umiaru, np. nazwanie „Gazety Wyborczej" bolszewicką. Nie trzeba kochać „Wyborczej", żeby się z takim określeniem nie zgodzić. Wystarczy zauważyć, że jest ono tyleż obraźliwe co merytorycznie nieoddające istoty rzeczy.
Czy Wolter jeszcze obowiązuje?
A zatem z Grzegorzem Braunem jest mi w wielu sprawach nie po drodze. Czy z tego wynika, że powinienem mu – gdybym miał taką możliwość – zakneblować usta? Tego wielu się domaga, szczególnie w kontekście opublikowania rozmowy z Braunem przez „Rzeczpospolitą" (17 maja). I właśnie sytuacja wytworzona po jego lubelskim wystąpieniu pozwala zweryfikować, czy bierzemy serio czy tylko deklaratywnie zasadę wolności słowa.
Skoro my, dziennikarze, podmiotowo traktujemy bandytów, którzy mają krew na rękach, czy komunistycznych dyktatorów, publikując wywiady z nimi, to dlaczego mielibyśmy gorzej od nich potraktować Grzegorza Brauna?
I nie ma tu nic do rzeczy, czy uznajemy, że wrocławski reżyser ma czy...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta