Kieszonkowy sąd pożądany
To od samorządów w dużej mierze zależy, ile powróci małych sądów, zlikwidowanych fatalną w skutkach reformą Gowina – pisze sędzia Zbigniew Łasowski.
Zbliża się nieuchronnie termin reaktywacji większości sądów rejonowych, pochopnie zniesionych przez byłego ministra sprawiedliwości Jarosława Gowina. Jest już gotowy projekt rozporządzenia ministra sprawiedliwości w tej materii, które przywraca – od 1 stycznia 2015 r. – 41 spośród 79 zniesionych sądów rejonowych oraz ustala ich obszar właściwości miejscowej. Zgodnie z zapowiedziami resortu skończy się zatem na obligatoryjnym utworzeniu tylko takiej liczby sądów, jaką determinowała zmieniona niedawno ustawa – Prawo o ustroju sądów powszechnych. Dlatego też od pewnego czasu wiadomo było, gdzie te sądy zostaną zlokalizowane, jaki będą miały roczny wpływ spraw i jaką będą dysponowały obsadą etatową (od siedmiu do dziewięciu sędziów). Ze względu na to, że nowe sądy są zbyt małe, oczywiste było, że nie będzie tam wiceprezesa ani tym bardziej dyrektora. Kompetencje tego drugiego w prowadzeniu gospodarki finansowej przejmie dyrektor przełożonego sądu okręgowego. W tej sytuacji jedynym organem sądu zostanie jego prezes, który samodzielnie będzie go nadzorował i kierował jego działalnością. Oby tylko na samym starcie nie przylgnęło do tych sądów określenie „sądów kieszonkowych", bo można już się z takim spotkać. W każdym razie, jeżeli zaczną one od początku sprawnie funkcjonować i zdobędą zaufanie obywateli, to jakiekolwiek pejoratywne sformułowania pod ich adresem nie...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta