Będę walczył do końca życia
Adam Seroczyński, pochodzący z Olsztyna kajakarski brązowy medalista olimpijski z Sydney opowiada o nadziei na oczyszczenie z dopingowych oskarżeń i życiu z piętnem „koksiarza".
Rz: Od rewelacji telewizji ARD, według której MKOl i Światowa Agencja Antydopingowa tuszowały wykrycie podczas igrzysk w Pekinie w 2008 r. clenbuterolu m.in. u jamajskich sprinterów, minęło już kilka tygodni. Dla pana, który jako jedyny został wtedy zdyskwalifikowany za ten środek, to przełom, szansa na udowodnienie, że doping dostał się do pana organizmu przypadkowo poprzez zjedzone mięso. Może to teraz dziwnie zabrzmi, ale jak smakuje drugie życie?
Adam Seroczyński: Aż tak różowo to jeszcze nie wygląda, ale cieszę się, że ta afera wybuchła. Twarde argumenty potwierdzające moją wersję może dotrą do sumień ludzi, którzy mi nie wierzyli, ale czy przemówią do MKOl? Kiedy przeczytałem w internecie wiadomość, że nie tylko u mnie wykryto clenbuterol, poczułem jednak ulgę. Od początku wraz ze specjalistami i prawnikiem twierdziliśmy, że specyfik mógł dostać się do mojego organizmu przez jedzenie (w Chinach tym środkiem tuczy się zwierzęta – red.). I taką linię obrony obraliśmy. Ale członkowie komisji wątpili, bo jak to? W Pekinie było ponad 10 tys. sportowców, a wpadłem tylko ja? A teraz wychodzi, że miałem rację. Satysfakcja jest, ale jednocześnie mobilizacja do dalszej walki, żeby to nie skończyło się na zasadzie: „Dobra, u nich znaleźli, ale Seroczyński niech pozostanie zdyskwalifikowany"....
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta