Państwa tracą na pazerności i biurokracji
Państwa ponoszą dużą część winy za rozpowszechnianie się w Europie czarnego rynku pracy. Jeśli obciążenia nakładane na pracodawcę, który chce stworzyć miejsce pracy, są zbyt wysokie, to przejdzie on na czarną stronę rynku. W podobnym kierunku działają również sztywne regulacje. Kiedy zatrudnienie pracownika, a potem jego ewentualne zwolnienie jest zbyt skomplikowane, firma poszuka chętnego do pracy bez umowy.
Z punktu widzenia bogactwa państwa, mierzonego dochodem narodowym, kolor pracy nie ma wielkiego znaczenia. Czy legalnie, czy na czarno, pracownicy produkują i dostarczają usługi. Dostają za to pieniądze, które wydają na towary i usługi dostarczone przez innych. Gospodarka się rozwija, czego najlepszym przykładem są od lat Włochy.
Nie znaczy to jednak, że z czarnym rynkiem nie należy walczyć. Zjawisko to nie tylko zaburza konkurencję, ale też szkodzi samym pracownikom. Trudno im znaleźć stabilną, sformalizowaną posadę.
Z nielegalnym zatrudnieniem najlepiej walczyć przez szybki wzrost gospodarczy, który zwiększa zapotrzebowanie na pracowników i pozwala im dokonywać wyboru między pracodawcami. Całkowite zlikwidowanie zjawiska wydaje się jednak niemożliwe. I nie jest chyba potrzebne. Na tym, że hydraulik naprawi mi kran bez umowy, państwo co prawda traci, ale sądzę, że zaoszczędzone w ten sposób pieniądze zarówno ja, jak i hydraulik jesteśmy w stanie wydać mądrzej niż państwo.