Jeden dzień z życia bezrobotnego
W stolicy znalezienie legalnej pracy to żaden problem. Mimo to istnieją giełdy nielegalnej. Sprawdziłem, jak się w Warszawie pracuje na czarno
Sześćdziesiąt złotych za osiem godzin – rzuca młody mężczyzna, który podjechał na plac brudnym volkswagenem z przyczepą. – Potrzebuję ludzi do kopania. Działka jest w okolicy Otwocka – wyjaśnia.
Stoimy przed komisariatem na Grochowskiej. Sami faceci, głównie po czterdziestce. Na niektórych twarzach widać trudy wczorajszych libacji – podkrążone, trochę szklane oczy. W rękach plastikowe reklamówki, jakaś torba lub plecak. W środku ubrania na zmianę, czasami drugie śniadanie. Jest już późno, minęła godz. 9 – szanse na złapanie pracy kończą się po 10. Wtedy już nikt nie podjeżdża.
Z pracodawcą z volkswagena nikt nie odjeżdża, na pracę za takie pieniądze nie ma chętnych wśród 30 osób. Niektórzy są wręcz zbulwersowani taką ceną.
– Za takie pieniądze to sam se pan kop – stwierdza cierpko wąsacz w czapeczce z daszkiem rodem z lat 80.
Obowiązuje tu jasna zasada – za mniej niż 10 złotych na godzinę nie wolno pracować. Ten kto się wyłamie, nie ma co pokazywać się na „giełdzie”, bo może zostać pobity. Zwyczajowo żąda się 12 albo nawet 15 złotych za godzinę. W zeszłym tygodniu rekordem było sześć godzin noszenia płyt z karton-gipsu za 165 złotych. Wyszło prawie 30 złotych za godzinę.
– No dobra, 80 – podwyższa stawkę zrezygnowany pracodawca.
– Ale ile będzie przerwy? – dopytuje się Marek, wysoki blondyn z...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta