Syn będzie ze mnie dumny
Gimnastyk Leszek Blanik, mistrz olimpijski w skoku, specjalnie dla „Rz” o łamaniu stereotypów, przeżyciach młodego ojca i o tym, dlaczego warto dobrze żyć ze stołem
Rz: Widzę, że tasiemka od złotego medalu już trochę się postrzępiła...
Leszek Blanik: Chińska robota. Dawałem go każdemu z polskiej ekipy, kto chciał obejrzeć. Niektórzy są przesądni i wolą nie dotykać. Mówią, że popatrzeć – jak najbardziej, ale dotkną dopiero swojego. Za to jak Chińczycy zobaczą medal, to nie dadzą spokoju. Zatrzymują mnie i ręce im się trzęsą, jak go biorą.
Mały Artur Blanik będzie mógł się bawić medalem, kiedy będzie chciał?
Jak wywojuje swój, będzie mógł robić z nim, co chce. Mój będzie zamknięty w gablotce. Razem ze złotym medalem mistrzostw świata, Europy i brązowym z igrzysk w Sydney.
Rozczulił pan wszystkich, pokazując po zwycięstwie zdjęcie syna.
Trochę mi się pogięło przy wyciąganiu z torby. Artur ma na nim ponad dwa latka, dziś już jest trzylatkiem. Pierwszy raz zabrałem to zdjęcie na mistrzostwa świata w Stuttgarcie rok temu. Liczyłem się z tym, że to mogą być moje ostatnie wielkie zawody, bo mistrzostwa były kwalifikacją olimpijską. Wygrałem i odtąd wożę fotografię ze sobą, ale w Pekinie pierwszy raz zabrałem ją na salę. Taki odruch, nowy szczęśliwy zwyczaj. Mamy trochę tych rytuałów w gimnastyce. Zawsze takie samo wyjście, podobny zestaw rzeczy w torbie.
Na przykład?
Chodzi przede wszystkim o strój, który – z tego co słyszałem – nie spodobał się Jerzemu...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta