Z Warszawy widać lidera
Jagiellonia przegrała z Legią 0:2, ale wciąż prowadzi. Lech przedostatni po porażce z Ruchem
Zaczął się listopad, miesiąc polskiego piłkarza ligowego. Już nie narzeka na zmęczenie po letnich przygotowaniach, jeszcze się nie skarży na zmęczenie sezonem. To jest od lat ten moment, kiedy się ligę ogląda z największą przyjemnością. A mecz Legii z Jagiellonią miał wszystko, czego trzeba oczekiwać od spotkania najbardziej rozpędzonej drużyny ekstraklasy z liderem.
Obie strony grały i sercem, i rozumem. Było mnóstwo sytuacji, było napięcie, nie tylko wtedy, gdy Jagiellonia, nie godząc się z porażką, wysłała w pole karne rywala swojego bramkarza. Były kontrowersje, gdy w ostatnich minutach sędzia odgwizdał spalonego Tomaszowi Frankowskiemu ruszającemu sam na sam z Kostiantynem Machnowskim. Był też kiks kolejki, gdy Maciej Iwański kilka metrów przed bramką nie trafił w piłkę i wylądował na plecach.
Legia wygrała 2:0, ale gdyby skończyło się remisem, nie stałaby się niesprawiedliwość. Jagiellonia wierzyła w wyrównanie, nawet gdy grała w dziesiątkę po wyrzuceniu Rafała Grzyba (złapał za koszulkę wybiegającego na idealną pozycję Iwańskiego). Legia pierwszego gola zdobyła ze stałego fragmentu gry, w nich jest w lidze niezrównana. Ale tym razem pomógł jej przypadek, po rzucie rożnym Andrius Skerla odbił piłkę uderzoną głową przez Ivicę Vrdoljaka. Drugiego gola Jakub Rzeźniczak strzelił w doliczonym czasie do opuszczonej przez Sandomierskiego bramki.
Dla Legii to czwarte z rzędu...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta